– Wypłynąłeś na głębokie wody… odwagi, determinacji i – tak to widzę z pozycji swego wygodnego fotela- szaleństwa. Postanowiłeś przepłynąć kanał La Manche, a Polonia Logistyka trzymała za Ciebie kciuki z życzliwością… i nie dlatego, że Cię w tym pomyśle wspierała finansowo. Rzuciłeś rękawicę wyzwaniu o godzinie, w której normalni ludzie śpią.
– … i to głębokim snem! Wystartowałem w nocy o 2.45, 4 sierpnia. Pode mną też było głęboko i miałem równie głębokie przeświadczenie, że dzieje się w moim życiu coś naprawdę ważnego. Czułem adrenalinę, dobre wibracje i totalną jasność umysłu. Byłem w absolutnym stanie mobilizacji. Stan morza- 4, temperatura wody- 16 stopni. Ciemno. Fale mocne z różnych stron. Nieprzyjemne, natarczywe i przeszkadzające. Musiałem płynąć z drugiej strony łodzi, by się nieco od nich chronić. Przed sobą miałem ok. 44 km i wielogodzinną perspektywę mierzenia się z żywiołem.
– Twoja głowa zakotwiczyła w sukcesie w tych niełatwych warunkach? Czy zalała ją podstępna fala zwątpienia?
– Byłem przekonany, że się uda. I nie wynikało to z buty, ani z braku pokory. Wiedziałem, że jestem solidnie przygotowany. Pracowałem bardzo intensywnie przez rok. Ani moje ciało, ani umysł, ani duch nie wątpiły, że sobie poradzę. Czułem pełną mobilizację.
– …ale nie przeczułeś, że nie poradzisz sobie z arbitralną decyzją.
– No, nie…. Przepłynąłem już 18.5 km, kiedy mój pilot/przewodnik poinformował mnie, że prąd za bardzo ściągnął mnie na wschód. I uznał, że nie ma sensu kontynuować wyprawy, bo z pewnością nie dopłynę do Francji. Za daleko zostałem zepchnięty. Tak to ocenił.
– I ta informacja Cię zdemotywowała?
– Nie! W żadnym razie. Ale to nie ma nic do rzeczy. To nie było pytanie, ani stanowisko do dyskusji, ani komunikat, który miałem rozważyć i przemyśleć. To była decyzja. Bezdyskusyjna. To nie płynący zawodnik ma wiążący głos. Nie on też decyduje, którego dnia i o której godzinie podejmie wyzwanie. Ani o tym, czy – na skutek jakiś okoliczności- będzie musiał je przerwać. Pomijając- co oczywiste- sytuację, kiedy nie daje rady, opada z sił i sam o tym komunikuje. W moim przypadku tak jednak nie było. Nie miałem żadnej niedyspozycji, nie przeliczyłem swoich możliwości i nie chciałem kapitulować. Ale musiałem- takie są zasady dla wszystkich- uznać decyzję pilota za wiążącą i ostateczną. Zastanawiałem się później nad tym i uznałem, że nie musiało tak się stać, gdyby pilot porozmawiał ze mną przed próbą. Zapytał o moje predyspozycje, o tempo na 400 m, 3 km. Nie zrobił tego i to był zasadniczy błąd. Za 3 dni warunki były dużo lepsze i wtedy powinienem był wystartować…
– Czyli pilot- osoba nieprzypadkowa i kompetentna, na długo wcześniej opłacona, ale niekoniecznie wybrana, wiele może. To anioł stróż i wyrocznia?
– ..z kanałem La Manche walczy pływak, ale „kapitanem” tego przedsięwzięcia jest pilot. I od jego wiedzy, intuicji, doświadczenia, intencji, osądu, oceny bardzo wiele zależy.
– Więcej, niż wiele… jak pokazuje Twój przypadek. Bo można chcieć- a nie móc. Jeśli ocena zawodnika mija się z oceną stanu rzeczy pilota. Czy wiedziałeś o tym? Wkalkulowałeś w ryzyko?
– Wszyscy to wiedzą. Ale nie przyszedł mi do głowy scenariusz, który miał miejsce; że zboczenie z kursu będzie rozstrzygające. Zwłaszcza, że nie otrzymywałem wcześniej jakichkolwiek niepokojących komunikatów. Oczywiście, że zawodnik musi liczyć się z tym, iż pogoda się załamie, że podzieje się coś nieoczekiwanego, niebezpiecznego. Ale po to właśnie jest pilot, by brać to po uwagę- analizować, ostrzegać, weryfikować szanse pływaka.
– ..czyli nie pękłeś?
-Nie! I byłem w dobrej formie. Po 5 godzinach i 45 minutach „dopadała” mnie informacja, że koniec wyzwania. Poczułem nie najlepsze emocje- złość, bezsilność, rozczarowanie. Bardzo typowe uczucia- nie tylko dla sportowca- gdy czegoś nie można, choć bardzo się chce..
– Zwłaszcza, że zadziałała zasada bezwzględnego posłuszeństwa. Jak w wojsku i w kościele….
– …próbowałem to odreagować. Mówiłem moim kolegom, asekurujących mnie z łodzi, że płynę dalej. Dla siebie. I mniejsza o oficjalne uznanie tej próby.
– Czyli nie organizm Cię pokonał, tylko „prąd” decyzji pilota, na skutek prądów wodnych?
– Na to wygląda. Ale nie chcę płynąć na fali takich emocji. Nie ja pierwszy i nie ostatni byłem w takiej sytuacji. Wielu śmiałków podejmuje kolejne wyzwania. Aż do skutku. Ja też nie składam broni. Wyciągnąłem wnioski, „odrobiłem lekcję” i o tę wiedzę jestem bogatszy. To taki mentalny i ważny trening.
– Najważniejsze, że nie dopadło Cię poczucie klęski?
– Mam poczucie…. że wiem, co wiem. A jedna próba- to nie próba! I skupiam się na rzeczach, na które mam wpływ. Ode mnie zależy kondycja i gotowość organizmu, wytrzymałość. Toteż pracuję i trenuję. Chcę być szybszy, sprawniejszy.
– Wiatr w żagle?
– Jeszcze jaki!
– I wejdziesz do tej samej wody?
– Niewykluczone.
– Pasja Cię nie opuszcza. Ani entuzjazm, jak widzę. Nieprzepłynięcie kanału La Manche nie wrzuciło Cię w żaden kanał psychiczny. A powinno… gdybyś był normalny. Czyli w wygodnej normie. Czyli tam, gdzie zdecydowana większość- ze mną włącznie.
– Nie, w kanał nie! W dołek psychiczny też nie wpadłem. Bo w gruncie rzeczy bardzo mi się to wyzwanie podobało. Mam w żywej pamięci to, co widziałem w morzu (np. meduzy) i na horyzoncie ( majestatyczne statki). Piękne doznania. Super chemia mózgu! Warto było.
– To za dwa lata drugie podejście.
– Tak. Bo do… dwóch razy sztuka! Choć wielu pływaków po wielokroć podejmuje wyzwanie, by w końcu dopiąć swego- czyli dopłynąć.
– Każda porażka, nieudana próba przybliżają ostatecznie do celu, do mety. Wygląda na to, że masz już o krok bliżej.
Dziękuję za rozmowę
LiT